Artykuł ekspercki

Jak pomagać nie na pokaz?

29 maja 2018

Artykuł Rafała Gębury zdobył wyróżnienie w konkursie „Pióro odpowiedzialności”. Tekst zatytułowany „Jak pomagać nie na pokaz?”, ukazał się pierwotnie na stronie Newsweek.pl (17.05.2017 r.).

Społeczna odpowiedzialność biznesu nie może sprowadzać się do jednorazowego eventu reklamowanego na billboardach. To musi być filozofia działania firmy.

Jedna z dużych firm chciała dać fundacji Szymona Hołowni 10 tys. zł, by jej pracownicy mogli zobaczyć sieroty z Kasisi. Wizyta w zambijskim sierocińcu, którym opiekuje się Fundacja Kasisi, miała być jednym z głównym punktów wycieczki do Afryki dla najlepszych pracowników tej spółki. – Wyprawa kosztowała najmniej pół miliona. A darowizna, jaką firma była gotowa przekazać na sierociniec, miała wynieść 10 tys. zł. Oczekiwano też, że relacja z wizyty znajdzie się w materiałach promujących społecznie odpowiedzialny biznes tej firmy, i że ja wycieczkowiczów po sierocińcu oprowadzę, co też zostanie odnotowane w relacji. Nie podjęliśmy współpracy – opowiadał Szymon Hołownia podczas redakcyjnej debaty „Newsweeka” na temat CSR, czyli społecznej odpowiedzialności biznesu.

– Czy zrobiłbyś to samo, gdyby zaproponowali ci 100 tys. zł? – dopytywał prowadzący debatę Tomasz Lis.

– Ludzie, którym pomagają obie moje fundacje, to nie podmioty CSR-owych strategii. To ludzie. Chociaż biedni, mają swoją godność, swój honor. Jeśli więc ktoś chce, oprócz obejrzenia żyraf, wpaść do którejś z naszych placówek, pogadać, zostawić dowolne wsparcie, to nie ma problemu. Co innego jednak, gdy chce przy okazji zrobić zdjęcia nazwy swojej firmy na tle naszych dzieci, chorych czy uczniów. Chcesz publicznie komunikować, że wziąłeś konkretną odpowiedzialność za jakąś część świata? Weź ją naprawdę. Zbuduj realną relację z tymi, którzy mają teraz trzymać do zdjęcia twoje logo – mówi Hołownia.

Ma za sobą wiele rozmów z przedstawicielami korporacji. – Być może jeszcze nie trafiłem na właściwą firmę. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś ktoś nam powie: „Słuchaj, nie chcemy budować relacji: korporacja – bieda, ale: nasi ludzie – tamci ludzie. Jedni drugim mogą pomóc się rozwinąć, a rozwijający się pracownik to dla firmy czysty zysk. Proponujemy więc poważny związek, stałe partnerstwo, zróbmy to tak, byśmy my nie czuli się jak dobroczynni kolonizatorzy, a wasi ludzie jak żebracy”. Wtedy nie ma większego znaczenia, czy zaproponują tysiąc, czy sto tysięcy, regularne wycieczki w celu malowania płotu czy zakup książek. Gdy ktoś traktuje nas nieprzedmiotowo, my też tak go potraktujemy. Damy mu to, co mamy: wiedzę o świecie innym od naszego, przyjaźń, a ja osobiście chętnie będę sobie z nimi robił zdjęcia i powtarzał na billboardzie: widziałem, zaświadczam, ci ludzie biorą odpowiedzialność za świat, w którym zarabiają.

Bo biznes trzeba robić przyzwoicie

Dla Dominiki Kulczyk takie branie odpowiedzialności za szczęście innych jest wartością, która wpływa na pozytywną zmianę rzeczywistości nie mniej niż sam efekt pomocy. Bo zmienia także pomagających. Bez wahania zgodziłaby się na 10 tys. zł w zamian za możliwość odwiedzin. Uważa bowiem, że trzeba ludziom dawać szansę na prawdziwe zaangażowanie. Podkreśla, że każda pomoc jest ważna. Te 10 tys. zł to konkret, od którego, jej zdaniem, może się zacząć coś wspaniałego. Trzeba wierzyć w efekt domina: – Skąd wiesz, czy któryś z pracowników korporacji nie wróci do domu i nie uzna, że chce bardziej zaangażować się w pomaganie dzieciakom z Kasisi? – pytała Szymona Hołownię.

– Dla mnie CSR to jest sposób prowadzenia biznesu, a nie sposób wydawania pieniędzy. To zwykła przyzwoitość biznesu. Przyzwoitość ubrana w profesjonalne, uporządkowane metodologicznie ramy. Bo biznes trzeba robić przyzwoicie – powiedziała podczas debaty „Newsweeka” Dominika Kulczyk.

Społeczna odpowiedzialność biznesu to też odpowiedzialność za to, co się dzieje w naszym kraju. Tomasz Lis zauważył, że żadna grupa zawodowa w Polsce nie jest tak ostrożna i oportunistyczna jak przedsiębiorcy. Ten konformizm oburza szefową Kulczyk Foundation. – Nie zgadzam się na to jako córka Jana Kulczyka i nie zgadzam się jako Dominika Kulczyk. – Mój tata by nie milczał, bo nigdy nie milczał. Kiedy jesteśmy w sytuacji, że możemy kreować rzeczywistość, jesteśmy po prostu za nią odpowiedzialni – powiedziała.
Dominika Kulczyk o profesjonalnym CSR dowiedziała się 10 lat temu, podczas stażu w Fundacji Rockefellera. Z jednej strony ucieszyła się, że firmy mogą teraz zarabiać i pomagać jednocześnie, z drugiej – zmartwiła, że wbrew jej wyobrażeniom przyzwoitość w biznesie nie jest czymś oczywistym, bo trzeba dla niej wymyślać nową, osobną nazwę.
W 2013 roku założyła własną fundację. Kulczyk Foundation wspiera edukację, mikroprzedsiębiorczość i projekty infrastrukturalne w krajach rozwijających się. W Polsce dożywia dzieciaki w ramach programu Żółty Talerz.

Jednorazowy event nie wystarczy

Dla Ewy Krupy, szefowej Fundacji Orange, CSR to nic innego jak odpowiedzialny sposób zarządzania firmą. Tak, aby celem był nie tylko zysk, lecz także dobre relacje z otoczeniem. Co to oznacza w praktyce? – Że firma zatrudnia na umowę o pracę, że nie wykorzystuje dominującej pozycji w relacji z pracownikiem i że jest uczciwa wobec klientów – wyliczała podczas debaty.
Fundacja Orange już od 12 lat uczy dzieci, młodzież oraz seniorów, jak bezpiecznie korzystać z nowych technologii.

– Mądre pomaganie zaczyna się od znalezienia potrzeby społecznej i sposobu na to, jak ją zaspokoić. Towarzyszy mu przemyślana strategia, konsekwencja w działaniu i autorefleksja – mówiła Ewa Krupa, podkreślając, że Fundacja Orangesystematycznie mierzy efekty swoich działań i sprawdza, czy faktycznie zmieniają rzeczywistość.

Podobnie jak Szymona Hołownię niepokoi ją, że wiele firm sprowadza CSR do jednorazowego eventu.

– Oczywiście można robić coś okazjonalnie i tylko po to, by pokazać się w telewizji, jednak takie działanie nie zawsze przynosi zadowalające efekty – przekonywała. – CSR to musi być sposób robienia biznesu, a nie jedna z jego aktywności – wtórowała jej Dominika Kulczyk.
Ewa Krupa zwróciła uwagę również na to, że wiele firm przeznacza więcej pieniędzy na informowanie o pomaganiu niż samo pomaganie. – Dla mnie to sytuacja dyskusyjna – podkreślała. Zna wiele firm, które o społecznej odpowiedzialności przypominają sobie raz w roku i wydają przy tej okazji fortunę – nie na pomaganie, lecz na jego promocję.

Tekturowe Owsiaki i fajerwerki

Jurek Owsiak, który już od 25 lat kieruje Fundacją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, doskonale zdaje sobie sprawę, że niektóre firmy potrafią zatracić właściwe proporcje.

– Tłumaczymy im, że nie ma sensu wykupywać wszystkich billboardów w mieście, bo ludzie uznają, że to, co oni robią, jest fałszywe, wyłącznie na pokaz – mówił Jurek Owsiak. – Przychodzą do nas ludzie i mówią, że rozreklamują akcję w kosmosie. Nieraz musimy ich tonować – opowiadał. – Ale innym razem przychodzi facet i mówi, że pomoże, ale chce mieć moje zdjęcie w każdym salonie. Czyli trzeba wydrukować kilkadziesiąt tekturowych Owsiaków i to akurat nie są jakieś straszne koszty – zwracał uwagę szef WOŚP.

O tym, żeby nie przeholować z promocją, pamięta przy okazji organizacji każdego finału orkiestry. – Nigdy nie wystrzelimy w niebo fajerwerków za 100 mln zł. Strzelamy za 50 tys. zł i to jest w porządku, bo na koniec mamy 105 mln zł – mówił Jurek Owsiak. Pracownicy jego fundacji za każdym razem pilnują się, żeby nie przesadzić z kosztami. Na internetowej stronie uruchomili nawet zakładkę, pod którą można sprawdzić, jaka część kwoty przekazanej WOŚP jest przeznaczana na organizację finału. – Co roku to mniej więcej 5,5 proc. Jesteśmy z tego bardzo dumni – podkreślał Jurek Owsiak. Zna organizacje, które wydają połowę zebranych pieniędzy na to, żeby inni wiedzieli, że funkcjonują.
Owsiak doskonale rozumie, że firmy lubią chwalić się swoją dobroczynnością.

– Podczas pierwszego finału kręcił się obok mnie facet w skórzanym płaszczu do kostek. W końcu podszedł i pyta: „Ile muszę dać, żeby być przed kamerą?” – opowiadał Jurek Owsiak. Szef WOŚP wytłumaczył mu, że zależy mu na szczerych intencjach, bo orkiestra gra dla chorych dzieciaków, a nie dla przedsiębiorców, którzy chcą rozwijać swój biznes. – Odpowiedział, że w takim razie chętnie przekaże darowiznę. Trzy, dwa, jeden… Kamera ruszyła! Facet wyjął pieniądze i mówi: „Wszyscy elektromonterzy powinni wspierać tę inicjatywę. Ja wspieram, a oprócz tego reperuję grzałki. Mój adres to Stalowa 4”.
Owsiak jak nikt inny rozumie, że bez świateł reflektorów firmy nie będą pomagały tak chętnie. – Ile jest takich, które dają kasę po cichu? – pytał Tomasz Lis. Jurek Owsiak uśmiechnął się. – Bardzo, bardzo niewiele – odpowiedział.

Źródło: www.newsweek.pl

Autorzy

Rafał Gębura

Rafał Gębura

Dziennikarz działu Społeczeństwo w Newsweek Polska. Z wykształcenia dziennikarz i politolog (Collegium Civitas). Przygodę z zawodem rozpoczął w redakcjach: TVN24 oraz Fakty TVN. Później biegał po mieście z radiowym mikrofonem (Radio Kolor, a także Radio Dla Ciebie). W 2013 roku wylądował w Newsweeku, gdzie zajmował się tematami społecznymi. Twórca i prowadzący programu na kanale YouTube „7 metrów pod ziemią”.

Jego artykuł „Jak pomagać nie na pokaz?” zdobył wyróżnienie w konkursie „Pióro odpowiedzialności”. Tekst ukazał się pierwotnie na stronie Newsweek.pl (17.05.2017 r.).