Artykuł ekspercki

Kultywujmy radość z małych rzeczy. Rozmowa z reżyserem Aleksandrem Pietrzakiem

19 maja 2020
Z Aleksandrem Pietrzakiem, reżyserem filmu "Ja i mój tata" rozmawia Katarzyna Mróz, menedżerka projektów Forum Odpowiedzialnego Biznesu. Wywiad ukazuje się w ramach Miesiąca Różnorodności. Więcej informacji na kartaroznorodnosci.pl

Rozmawiamy z okazji nadchodzącej premiery publikacji Forum Odpowiedzialnego Biznesu pn. „Odwaga i równowaga, czyli work-life balance po polsku”, w której poruszamy m.in wątek opieki nad dorosłymi osobami zależnymi. Pan jest z kolei autorem krótkometrażowego filmu „Ja i mój tata”, opowiadającego historię ojca chorującego na Alzheimera i syna, opiekującego się nim. Co Pana zainspirowało do zajęcia się takim dość trudnym i w pewnym sensie niemodnym tematem?

Mam na siebie taki pomysł, że chciałbym opowiadać o rzeczach ważnych w sposób lekki, zrozumiały i przyjemny. Może nie zawsze przyjemny, bo film lubi konflikt, ale mimo wszystko niełatwo jest znaleźć film, który opowiada trudną historię, ale też niesie jakąś nadzieję, a nie jest tylko głupią komedią. Często są to też ciężkie dramaty albo nudne festiwalowe filmy. Ja lubię ten środek – komediowo-dramatyczny ton. Uważam, że nie należy mówić do ludzi „drukowanymi literami”. Dobrze jest, kiedy mówimy do kogoś: „można też tak” albo „słuchaj, możemy się z tego pośmiać”.  Ważne, żeby się śmiać ze swoich demonów, i to jest coś, co ja bardzo chcę ludziom dawać, dlatego robię to, co robię. Przez długi czas tego nie wiedziałem. Musiałem odnaleźć to w sobie.

Mój pierwszy film, dyplomowy, „Mocna kawa wcale nie jest taka zła”, także opowiada o relacjach ojciec – syn. Nie widzieli się 16 lat. Syn wraca z Holandii, żeby się z ojcem spotkać i załatać stare rany. Taki słodko-gorzki film, po którym dostałem duży odzew od publiczności. Ludzie podchodzili do mnie, często mężczyźni, i mówili, że dziękują mi za ten film. Jeden dzwonił do ojca, bo nie słyszał się z nim cztery lata. Ktoś inny nie widział się z ojcem siedem lat i pojechał do niego z paczką piwa, usiadł na kanapie, pogadali i wszystko sobie wybaczyli.

To jest chyba to, czego artysta oczekiwałby jako reakcji zwrotnej ze strony publiczności?

Tak, dokładnie. Warto było zrobić ten film dla tych kilku ludzi. Spotkałem się też z taką reakcją po filmie „Ja i mój tata”. To chyba najpiękniejsza reakcja, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Na pokazie filmu obecny był reżyser, również rozpoczynający swoją karierę, ale trochę starszy ode mnie, i powiedział, że bardzo mu się podobał mój film. Miał kilka filmowych zastrzeżeń, bardzo interesujących, ale nie to było najistotniejsze. Powiedział, że jego ojciec jest teraz w szpitalu z taką chorobą demencyjną. Miał go odwiedzić, miał to zapisane w kalendarzu, ale po obejrzeniu tego filmu zrobił to szybciej. Spotkaliśmy się miesiąc później i okazało się, że parę dni po tym spotkaniu ojciec zmarł, ale ten człowiek zdążył jeszcze porozmawiać z ojcem. Powiedział mu, że go kocha, a ojciec na chwilę się ocknął, ścisnął mu dłoń. To było dla mnie najbardziej wzruszające.

Rozumiem. Czyli jest to Pana pomysł na realizację swoich zawodowych, i pewnie nie tylko zawodowych, aspiracji i pomysłu na własne życie?

Tak. Idąc dalej tym tropem, spostrzegliśmy z moim operatorem, przyjacielem Mateuszem Pastewką, że znowu „kręci nas” relacja ojciec – syn. A dlaczego? Nie chodzi o to, że my mamy jakieś problemy ze swoimi ojcami, bo tak naprawdę każdy je trochę ma. W moim odczuciu relacja ojciec – syn jest bardzo trudna. Dotyka sfer, do których odnosicie się w Waszej publikacji. W naszej kulturze ojciec jest jednak tym patrzącym na swoje dzieci z dystansu. Zarabia na rodzinę, utrzymuje ją, dużo pracuje. Jak wraca, jest zmęczony, chce odpocząć, obejrzeć coś w telewizji, zjeść kolację. Chce, aby jego syn był męski, więc nie okazuje zbyt często emocji w stosunku do niego. A prawda jest taka, że im więcej tych emocji, tym lepsza relacja, tym lepiej wychowane dziecko, z miłością, czujące się bezpieczniej. Za paręnaście, parędziesiąt lat takie dziecko być może chętniej wróci do domu rodzinnego i tego ojca wesprze.

Zatem skoro film lubi konflikt, a to najtrudniejsza relacja (relacja ojciec-syn), wymyśliliśmy, że chcemy się zająć Alzheimerem, bo to stawia nam bardzo wysoko poprzeczkę. Jak zrobić z choroby, która nie daje żadnej nadziei, motyw, który jednak tę nadzieję oferuje. Film, na którym można się uśmiechnąć, mimo tragedii, która spotkała bohatera. Zaczęliśmy czytać na ten temat w internecie, przeglądaliśmy książki. Ja przeczytałem książkę na temat Alzheimera, pojechałem na Światowy Dzień Alzheimera, poznałem kilku ekspertów, przede wszystkim prof. Parnowskiego, znawcę tematu chorób otępiennych i opieki nad dorosłymi. To jest świetny fachowiec i bardzo mi pomógł. Swoją drogą również wystąpił w filmie.

Żeby podbić dramaturgię, wymyśliliśmy sobie, że ojca nie było często w domu. Ojciec, kapitan żeglugi wielkiej, przywoził z Ameryki koszulkę z Kaczorem Donaldem dla syna, ale nie było go na co dzień. Nie chodził z synem na mecze. Rzeczy materialne nie zastąpią bliskości.

Głównym dramatycznym wątkiem jest wyścig bohaterów z czasem. Ojciec jest już na emeryturze i trzeba się nim zająć, bo ma coraz większe problemy z demencją. Syn, już dorosły, ma w końcu czas, kiedy może się ojcem zająć, poznać go lepiej, bliżej, pogadać, pobyć z nim. Jednak ojca jest z każdym dniem coraz mniej, więc ten wyścig trwa. Chciałem w tym filmie pokazać, że po pierwsze często za późno zdajemy sobie sprawę z pewnych rzeczy. Uświadamiamy sobie, że nasi rodzice też nie mieli łatwego dzieciństwa i życia, że improwizowali wychowując nas, że to nie jest takie proste, że wszyscy popełniamy błędy. Jesteśmy przecież tylko ludźmi. Warto podziękować rodzicom, warto im pomóc, wesprzeć ich, pobyć z nimi, pójść na spacer, pogadać, zadzwonić, wziąć do sklepu, do kina, kupić coś czy po prostu powiedzieć, że ich kochamy, nawet przez telefon. Zdajemy sobie sprawę z tego po trzydziestce, czasami po czterdziestce, dopiero jak rodzą się nasze dzieci. Na koniec nasz bohater zwalnia się w sposób demonstracyjny z pracy, ponieważ ma szefa, który kompletnie nie rozumie jego potrzeb. Trochę to przerysowane, żeby uwypuklić problem. Ojciec z synem spędzają razem ostatnie chwile nad morzem, żeby ojciec mógł poczuć jeszcze morską bryzę.

Po drugie, ten film mówi o tym, że jeżeli czasami nie pójdziemy na jakiś kompromis, nie weźmiemy urlopu, naprawdę nie przyciśniemy szefa, nie zwolnimy się, nie zmienimy rodzaju naszej pracy, nie wymyślimy czegoś, żeby pobyć z tymi naszymi staruszkami, to możemy później tego żałować.

Problem polega na tym, że moim zdaniem, nikt nas nie uczy, jak budować relację z drugą osobą. Uczymy się tego przez życie, metodą prób i błędów.

Czasami popełniamy wciąż te same błędy.

Nie uczymy się takich rzeczy. Rodzice z nami nie rozmawiają na temat tego, jak oni się poznali, jakie wcześniej mieli związki i co im nie wyszło, dlaczego nie wyszło. W szkole w ogóle się o tym nie mówi. Nie ma zajęć z psychologiem, ale nie mówię tylko o budowaniu relacji. O wychowywaniu dzieci, o traktowaniu dorosłych i rodziców. Nikt nie przychodzi i nie mówi o tym, np. pielęgniarka, jak opiekować się starszymi osobami. Nikt nas tego nie uczy. Mamy biologię, WF, matematykę, a na cholerę nam to wszystko, kiedy nie potrafimy żyć.

Dlaczego nie ma zajęć z psychologiem raz w tygodniu albo raz na miesiąc, żeby porozmawiać o relacjach z rodzicami?

Jakie bariery kulturowe należałoby usunąć w naszym społeczeństwie, aby zmienić ten stan rzeczy?

Wydaje mi się, że barierą kulturową jest to, że nie rozmawiamy ze sobą szczerze. Udajemy, że wszystko jest w porządku. Boimy się mówić o swoich problemach: „mam problem z ojcem, bo ostatnio zrobił coś takiego, bo ma demencję, i mam problem z matką, nie wiem, jak sobie poradzić”.

Wszyscy uważają, że to jest zbyt osobiste.

Tak, właśnie. Oczywiście nie o to chodzi, żeby wyskakiwać ze swoimi problemami do ludzi. Oni często mówią: „dobra, weź te problemy zachowaj dla siebie”, ale to pomaga. W moim zawodzie to pomaga, bo ja muszę często otwierać się przed aktorami i opowiedzieć coś swojego, osobistego, żeby oni mi zaufali i widzieli, że mi zależy. To może poruszyć w nich jakieś struny i pokażą pewną prawdę na ekranie. Nie opowiadam osobistych rzeczy, jeśli nie widzę potrzeby, ale jeżeli czuję, że może powinienem, bo wszyscy widzą dookoła, że jestem markotny, smutny, nie wykonuję swojej pracy w 100 procentach…

Albo muszę brać wolne…

I mam potrzebę wytłumaczenia tego i podzielenia się, poproszenia o chwilę uwagi, to nic złego. A po drugie, jeżeli widzimy, że ktoś ma problem, to wiele wyjaśnia. Widzimy, że ktoś nie dopilnowuje swojej pracy. To jest dla pracodawcy, ale też dla kolegów w pracy sygnał, że nie należy krzyczeć i mówić „stary, nie zrobiłeś tego, nie dotrzymałeś terminu”, tylko zapytać, co się dzieje.

Ja również mam takie wrażenie, że pewnie zarówno w szkole, ale i w życiu zawodowym, dąży się do tego, żeby wszystko spłaszczyć. „Naucz się radzić sobie ze swoimi emocjami, kłopotami, uczuciami i bądź jak tafla wody”.

Tak. Radzenie sobie ze swoimi problemami i uczuciami to jest też umiejętność dzielenia się nimi.

Wygląda na to, że musimy wrócić do podstawowych wartości. Tak jakbyśmy się po prostu, jako ludzkość, cofnęli.

Ale to nie jest cofanie się, moim zdaniem. To jest też tak naprawdę przypomnienie sobie o tych wartościach. Bo zaszliśmy tak daleko, że czasem warto się zatrzymać i zapytać: „ej, jakie są te podstawy?”.

Na przykład właśnie w perspektywie work-life balance to nie jest tylko kwestia tego, że zaoferujemy pracownikowi kartę na zajęcia sportowe i owoce. Ważne, że zapytamy: „co słychać, co się dzieje”, a nie: „jesteś coraz słabszy, zaraz cię zwolnię, wymienię na kogoś innego”. „W zeszłym roku wszystko było w terminie, widziałem, że pracujesz na maksa i tak dalej, a w tym roku jest gorzej, coś się musiało wydarzyć, powiedz, o co chodzi? Chcesz odejść, coś z rodziną, z dziećmi? Może jestem ci w stanie jakoś pomóc”. Czasem wystarczą takie słowa, nawet jeżeli ta druga osoba powie „nie, nie, wszystko jest OK, tylko ja po prostu ostatnio jestem trochę przemęczony, nie wiem”.

Wracając do Pana filmu i nieco przerysowanego wątku pracodawcy. Czy Pan się wzorował na jakiejś prawdziwej postaci?

Nie. To miał być taki filmowy comic relief, czyli odetchnięcie komediowe od głównego problemu. Ale czy bardziej przerysowana relacja z szefem czy nie… czasami nie ma wyjścia, nie da się porozumieć i trzeba zmienić pracę.

Dokonać ostrego cięcia, tak?

I to też nie jest łatwe. To się tak łatwo mówi: „to się zwolnij, to zmień pracę, to to, to tamto”. „Jak stary? Tu kredyt, rodzina, a tu dobrze mi płacą”. A co z twoimi rodzicami, rodziną? Ja nie pracowałem nigdy w korporacji i nie zamierzam pracować, więc trudno mi powiedzieć, jakie pracodawca może wprowadzić systemowe zmiany czy jak to zrobić na szczeblu wyższym, w Sejmie, czy ustawodawczo (z wprowadzeniem różnych rozwiązań work-life balance). Mam inne doświadczenia, ale ja też zarządzam kilkudziesięcioosobową ekipą na planie. Co pół roku mam inną ekipę, często ludzie się powtarzają, ale zawsze jest paręnaście, parędziesiąt innych osób. To też jest bardzo intensywne spotkanie, kilkadziesiąt dni zdjęciowych po 12 godzin dziennie…

I to właściwie tam jest trudno mówić o jakimkolwiek work-life balance?

Tak, otóż to.

Bo po prostu tego wymaga praca.

Możemy przejść na temat work-life balance, bo to jest bardzo ciekawe zagadnienie. Ostatnio sporo o tym myślałem. Na przykład rozmawiałem z producentem filmowym, z wielkimi sukcesami, który powiedział mi, że od trzech lat, albo i dłużej, pomimo tego, że non stop dostaje gratulacje, nagrody, robi coraz więcej…  to non stop pracuje i nie ma na nic czasu. A teraz potrzebuje odciąć się od tej pracy, pobyć z rodziną. Gdy nie ma czasu cieszyć się z bliskimi tymi sukcesami, to po co nam one?

Niektórzy mówią, że work-life balance jest narzędziem do jak najdłuższego zatrzymania pracownika w pracy. Możesz iść na masaż, pograć w piłkarzyki, a najlepiej przenocuj w firmie…

Każda przesada jest niedobra. Ja lubię to, co buddyzm proponuje: gdy za mocno napnie się strunę w gitarze, to pęknie, a jak za lekko, to nie wyda dźwięku. Musi być więc idealnie nastrojona, żeby na niej zagrać.

Obecnie ważne jest, żeby być ambitnym. Modny jest coaching, który może być bardzo przydatny, ale może też wyrządzić krzywdę. Jak nie dostaniemy Oscara, albo nie zarobimy miliona do trzydziestki, nie spełnimy swoich największych marzeń, nie będziemy dziennikarzami z nagrodami czy nie napiszemy książki na Nike, to czujemy, że jesteśmy jacyś gorsi i niespełnieni. A z drugiej strony, często ci, którzy harowali całe życie, nie mają bliskich, z którymi mogliby się podzielić swoimi sukcesami. Czyli mamy problem z jednej i z drugiej strony. Jedni są ambitni i myślą tylko: „sukces, sukces, sukces”, ale nie mają z kim się nim podzielić. A drudzy, przez to, że zajmują się rodziną, są niespełnieni i też mają problemy, też jest im źle.

A tu zewsząd słychać: „chwytaj dzień! Bądź spontaniczny!”.

Właśnie o tym mówię. Ale trzeba to wszystko dzielić przez dwa. Nie da się codziennie myśleć o tym, żeby żyć jakby to był ostatni dzień twojego życia, ale da się tak myśleć raz na dwa tygodnie, czy raz w miesiącu kiedy pięknie zaświeci słońce. Świetnie mówił Leszek Kołakowski, że musimy nauczyć się kultywować w sobie piękno. Dostrzegać małe oznaki piękna. Co to znaczy? Umieć docenić to, że przejedzie piękny, czysty samochód, i my się nim zachwycimy, albo świetnie ubrany mężczyzna, czy zadbana, pięknie ubrana kobieta, i mówimy „ojejku, jacy oni są piękni”. W radio usłyszymy ulubioną piosenkę, która na dwie czy trzy minuty poprawi nam humor. Pójdziemy do galerii sztuki, zobaczymy jakieś zdjęcie, obraz czy film w kinie. Kultywować radość z małych rzeczy, a nie oczekiwać od siebie nie wiadomo czego i cały czas skakać z mostów na bungee i na główkę do wody.

Jest jeszcze temat, właściwie stary jak świat, który przychodzi na myśl po obejrzeniu Pana filmu. Żyjemy w takim świecie, i to się niestety nasila, w którym nie mówi się o starości, o umieraniu, chorowaniu, itp. Najlepiej być zawsze młodym i pięknym, w pościgu za doskonałością, młodością. Mieć najnowsze gadżety, podróżować po świecie.

Ja widzę, że to jest coraz większy problem szczególnie u młodych ludzi, nastolatków, którzy ciągle oglądają YouTube, te programy i tylko pięknych ludzi. Zresztą, skąd się bierze tyle depresji w ostatnich latach? No właśnie przez to dążenie do doskonałości. Na szczęście coraz częściej mówi się też o niedoskonałościach. Są ludzie na przykład tacy, jak aktorka Ola Domańska, która otwarcie mówi o swoich niedoskonałościach, zmarszczkach, starzeniu się. Śmieje się z tego.

Trzeba kultywować takie kontrruchy i zachowania. Muszą o tym mówić ludzie znani.

I dlatego Pana wspomniany film krótkometrażowy czy „Moje córki krowy” poruszają wiele ważnych kwestii i pokazują, że można o takich trudnych sprawach mówić.

Tak, dlatego to był hit.

Nie chcemy o tym mówić, a tymczasem im bardziej to oswajamy, tym jest większa szansa, że sobie jakoś z tym poradzimy.

Jest jeszcze kwestia na przykład oddania rodziców do domu starości czy do domu pomocy społecznej. Czasami nie ma innego wyjścia, czasami to jest właśnie również rozwiązanie problemu, ale na tym się nie kończy. Trzeba ich odwiedzać, dzwonić, rozmawiać, pytać, czy wszystko jest w porządku. Nie tylko ich, ale ludzi dookoła, tam pracujących. Zabierać na spacery, zabrać nad morze na dwa dni, czy w góry. Przywieźć jakiś prezent czy coś, co lubią jeść, sprawić jeszcze troszeczkę radości. To nie jest pozbycie się drugiej osoby. Ja byłem w takich domach starości, właśnie przygotowując się do swojego filmu, i widziałem, co tam się dzieje. Tam nie było tak strasznie. Ci ludzie grali sobie w karty, chodzili na spacery, rozmawiali ze sobą, mieli swoje pokoje. To nie jest idealne wyjście, ale dla wielu jedyne.

Pytanie, czy skoro firmy budują przedszkola, przyzakładowe żłobki, sięgają po różne rozwiązania dla rodzin i dzieci, nie mogłyby zaoferować współfinansowania opieki nad osobą starszą czy na przykład nad dorosłym dzieckiem z niepełnosprawnościami. Czy to też nie byłaby jakaś forma wsparcia czy pomocy?

Tak, ale nie słyszałem o czymś takim. Trudno mi powiedzieć, jak to w ogóle można by zrobić systemowo, bo się na tym nie znam. Oczywiście, to byłoby rewelacyjnie, gdyby pracodawcy angażowali się w ten sposób. Albo na przykład wynajmując firmę lub osobę wspierającą osoby pełniące opiekę. W razie potrzeby pomogłaby jeden dzień jednej osobie, potem kolejnej.

Pewnym wsparciem mogłoby być zmniejszenie liczby godzin pracy. Przecież wielkie korporacje, typu Google, Microsoft, zmniejszają wymiar pracy uwzględniając rzeczywistą efektywność pracy. Dawanie możliwości skrócenia czasu pracy w niektóre dni, stworzenie możliwości pomocy w opiece na pewno byłyby pomocne. Myślę, że również organizowanie zajęć dla osób na emeryturze, byłoby konkretnym wsparciem. Według wspomnianego przeze mnie prof. Parnowskiego w Polsce jest około 400 000 chorych na choroby otępienne, nie tylko Alzheimera, ale związanych z tą chorobą jest ponad milion czy półtora miliona osób, bo każda z nich ma swoich bliskich i one wszystkie są dotknięte tą chorobą, poprzez czas jaki muszą poświecić dla chorego. Alzheimer ma wpływ na życie całych rodzin.

Czyli potrzebne jest budowanie świadomości, z czym wiąże się ta choroba?

Tak, budowanie świadomości pracodawcy, i pracowników. Jeżeli ktoś osiąga gorsze wyniki, to może jego bliski jest chory, a on jest niedospany, nie wie, jak sobie radzić. Potrzebuje o tym porozmawiać. Jeżeli ponad milion ludzi jest dotkniętych tym zagadnieniem, to znaczy, że prawdopodobnie ktoś w tej naszej stuosobowej ekipie zmaga się z takim problemem.

Pracodawców też można edukować na ten temat, nie tylko młodych ludzi. Macie tutaj właśnie Forum Odpowiedzialnego Biznesu i pewnie też przestrzeń, by organizować tego typu spotkania dla ludzi biznesu.

Jest jeszcze jedna istotna rzecz, którą chciałem powiedzieć. Nie tylko szef powinien być edukowany, ale też inni współpracownicy powinni zwracać uwagę na swoich kolegów. Czasami mogą pójść do szefa i powiedzieć: „szefie, ja widzę, że coś z Marcinem jest nie tak. Nie skarży się, ale chyba potrzebna mu jest pomoc”. Można samemu zrobić herbatę i zapytać: „no to co się dzieje, powiesz mi? Nie? Dobra, to zostaw dla siebie, OK, w porządku. Ale jak będziesz kiedyś potrzebował się wygadać, to wiedz, że ja jestem i możesz do mnie przyjść”. I nawet, jak ktoś nie chce, wiedza na ten temat, że dwa biurka dalej siedzi ktoś, kto wyraził taką szczerą ochotę wysłuchania, jest krzepiąca.

My też będziemy kiedyś starzy.

Warto sobie uświadomić, że osoby chorujące na Alzheimera nie pamiętają tego, co się działo pięć minut temu, godzinę temu, wczoraj, tydzień temu czy rok temu, ale pamiętają, że coś się działo w przeszłości, i odczuwają emocje. To znaczy, że kiedy po raz piąty pytają o to samo, nie wkurzajmy się, nie podnośmy głosu, bo oni to odczuwają. Ważne jest, żeby pójść na spacer, zabrać na wycieczkę, pójść na lody, zjeść ciastko, obejrzeć jakiś program wspólnie, przytulić się i powiedzieć, co się czuje do tej osoby. Oni zapamiętują i nadal czują dobre emocje – to jest dla nich kojące.

***

W ramach Miesiąca Różnorodności, trwającego w mediach Karty Różnorodności, na stronie kartaroznorodnosci.pl do końca maja br. udostępniamy film „Ja i mój tata”. Serdecznie zachęcamy do obejrzenia filmu tutaj >>

Autorzy

Katarzyna Mróz

Katarzyna Mróz

W Forum Odpowiedzialnego Biznesu zajmuje się współpracą z firmami w Programie Partnerstwa i Karcie Różnorodności. Jest ekspertką ds. zrównoważonego rozwoju, zarządzania różnorodnością i przygotowywania strategii CSR.

Współpracuje z firmami, prowadzi szkolenia i warsztaty, organizuje spotkania dla biznesu. Koordynuje badania i przygotowuje publikacje z zakresu różnorodności.

Ma doświadczenie biznesowe. Zajmowała się komunikacją w dużej grupie kapitałowej z branży energetycznej oraz koordynowała prace nad budową Strategii Zrównoważonego Rozwoju i Odpowiedzialnego Biznesu. Brała udział w pracach zespołu ds. dialogu ze społecznościami lokalnymi, współpracowała z pełnomocnikiem ds. etyki i zajmowała się szeroko koordynowaniem działań z zakresu CSR.

Absolwentka studiów podyplomowych PR i CSR na Akademii Leona Koźmińskiego i na Uniwersytecie w Genewie. Pasjonatka języków obcych, kocha psy i dobrą lekturę.