Artykuł ekspercki

Czego nauczyło nas Occupy Wall Street?

28 stycznia 2013

Tekst pierwotnie ukazał się w kwartalniku „Nowy Obywatel” nr 5(56), lato 2012.

Najprościej na tytułowe pytanie można odpowiedzieć: wszystkiego. Occupy Wall Street (OWS) w ciągu zaledwie kilku miesięcy, z inicjatywy skupionej wokół amerykańskiego centrum rynku kapitałowego przekształciło się w globalny ruch, zbiorczo określany jako Occupy Movement (OM). Jest to przykład dobrze zorganizowanego aktywizmu, który dla nas – pomimo różnic społecznych i kulturowych – może być ciekawą lekcją technik społecznej mobilizacji.

Na początku 2012 r. popularny amerykański magazyn biznesowy „Fast Company” opublikował listę 50 najbardziej innowacyjnych firm na świecie. Na miejscu 7. listy znalazł się… Occupy Movement. W uzasadnieniu czytamy, że zaszczytne miejsce w pierwszej dziesiątce przypadło ruchowi, ponieważ uosabia wszystkie cechy charakteryzujące „szybką” firmę, a dokładniej – ponieważ jest przełomowy, przejrzysty, zaawansowany w dziedzinie technologii i designu, zarazem lokalny i globalny, zwinny i napędzany wartościami.

Jakkolwiek dla ruchu walczącego z dominacją wielkiego biznesu wyróżnienie w gronie przedsiębiorstw może wydawać się kuriozalne, o tyle samo uzasadnienie doskonale charakteryzuje fenomen OM. Publicyści z całego świata zachwycają się jego estetyką i kulturotwórczym potencjałem – do tego stopnia, że jeden z profesorów prestiżowej uczelni biznesowej INSEAD nazwał ruch „dziełem sztuki”, uznając, iż OM jest dla społecznych aktywistów tym, czym Steve Jobs i produkty Apple dla fanów technologii. Zadaniem dzieła sztuki […] jest podważyć to, co uznajemy za pewnik. To właśnie robią okupujący. Główne założenia ruchu, jego estetyka życia i organizacji, stoją w wyraźnej opozycji do struktur organizacyjnych, które przywykliśmy uznawać za niezbędne. Spójrzcie na malutkie namioty stojące naprzeciw szklanych i stalowych drapaczy chmur; na zgromadzenia przeciwstawione korporacyjnej hierarchii i waszyngtońskiemu lobbingowi. Podobnie jak sztuka, ruch Occupy zrodził się z […] mieszanki cierpienia i pasji. Cierpienia z powodu nierówności i pasji dla […] takiej demokracji, w której liczą się głosy poszczególnych jednostek, a nie ich portfele.[1]

Rolę OM docenił również magazyn „Time”, uznając Człowiekiem Roku… Protestującego, nawiązując tym jednocześnie do aktywistów tzw. Arabskiej Wiosny, protestujących z Grecji, Rosji i Hiszpanii, jak i zwolenników ruchu Occupy Wall Street. Za motyw przewodni wszystkich wymienionych ruchów magazyn uznał, podobnie jak wiele innych mediów, wykorzystanie nowoczesnych technologii, w tym mediów społecznościowych, jako narzędzia ułatwiającego i przyspieszającego społeczną mobilizację: największą zasługą Ameryki w rozszerzaniu wolności za granicą w XXI wieku jest nie narzucanie jej militarnie, ale wspieranie jej za pomocą technologii […]. Globalizacja zaś zrewanżowała się, przekształcając demokratyczne powstania w krajach rozwijających się w eksport inspiracji do bogatszej części świata – napisał Kurt Andersen w artykule uzasadniającym wybór Człowieka Roku.[2]

Stymulowanie dyskusji ważnej z gospodarczego i społecznego punktu widzenia to chyba największa zasługa Occupy Wall Street. Choć nieprawdą jest, że ruch nie posiadał sprecyzowanego programu czy postulatów (taką wizję zjawiska propagowały w USA głównie media konserwatywne), to nie poświęcono im tyle uwagi, co samej formule protestu. Wywołanie szoku, jakim było masowe i dosłowne „wyjście na ulice” tysięcy niezadowolonych ludzi, jawnie przeciwstawiających się największym instytucjom Ameryki – centrum finansjery i centrum władzy, uruchomiło przełomową debatę na temat nierówności społecznych oraz konsekwencji obecnego modelu kapitalizmu. Zwłaszcza że protestujących szybko poparły liczne autorytety ze świata polityki i ekonomii, a nawet celebryci.

Jakie mechanizmy ułatwiły popularyzację OM? W jaki sposób ruch ten, wywodzący się z problemów specyficznych głównie dla USA, zyskał międzynarodowy zasięg i poparcie?

Odpowiedni moment

Sukces OM nie byłby możliwy bez odpowiedniego gruntu. Krytyka kapitalizmu i wielkich instytucji finansowych narastała stopniowo od początku obecnego kryzysu ekonomicznego. Coś, co dotychczas było udziałem grupy alterglobalistów – krytyka międzynarodowych korporacji i podważanie słuszności zasad współczesnego kapitalizmu – stało się chlebem powszednim wielu ekonomistów, polityków i samych biznesmenów. Zanim OM skrystalizowało się w postaci ruchu o konkretnej nazwie i idei, głos w dyskusji zabierać zaczęli… sami twórcy krytykowanego systemu – pojawiła się zatem rysa, której, ze względu na prestiż wypowiadających się osób, nie dało się zignorować.

W 2009 r. John C. Bogle, założyciel „The Vanguard Group” – jednego z pierwszych funduszy inwestycyjnych w Stanach Zjednoczonych, także twórca pierwszego funduszu indeksowego, a więc współtwórca współczesnego rynku kapitałowego – napisał w książce o znaczącym tytule „Dość. Prawdziwe miary bogactwa, biznesu i życia”: W naszym systemie finansowym skupiamy uwagę wyłącznie na zyskach, które mogą nam przynieść rynki finansowe, nie dostrzegając niebotycznych kosztów generowanych przez ten system […]. Za bardzo liczymy na to, co można porachować, a za mało na zaufanie – ufność pokładaną w innych i poczucie, że i my jesteśmy godni ich zaufania. […] Mamy za dużo „złota głupców” w postaci marketingu i sztuki sprzedaży, a nie dość prawdziwego złota w postaci idei odpowiedzialności i zasad troski o dobro klienta.[3]

Bogle, w niezwykle szczery i otwarty sposób, precyzyjnie opisuje w książce wszystkie „grzechy” amerykańskiego rynku kapitałowego, wskazując na odejście od etycznych standardów w sferze zarządzania złożonymi instrumentami finansowymi. Piętnuje krótkowzroczność i nieodpowiedzialność zarządzających aktywami, nawołując do zwrócenia większej uwagi na wartości niż na zyski. Niewiele jest głosów tak poruszających, jak głos Johna Bogle’a – kogoś, kto nie tylko współtworzył podwaliny systemu, ale też jest doceniany w środowisku za swoje wybitne osiągnięcia w rozwijaniu instrumentów rynku kapitałowego.

To nie jedyny autorytet z „wewnątrz” środowiska biznesu, który odważył się na konstruktywną samokrytykę. Kapitalizm znalazł się w potrzasku – napisali w marcu 2011 r. dwaj czołowi światowi eksperci ds. zarządzania, doradzający największym i najbardziej dochodowym korporacjom na świecie, Michael E. Porter oraz Robert M. Kramer. Porter, który jest m.in. profesorem Harvard Business School, to twórca jednych z najistotniejszych teorii w naukach o zarządzaniu – z jego koncepcji, dotyczących zasad budowania konkurencyjności i strategii, korzystają przedsiębiorstwa i rządy na całym świecie. W artykule zatytułowanym „Tworzenie wartości dla biznesu i społeczeństwa”[4], który ukazał się na łamach prestiżowego „Harvard Business Review”, Porter i Kramer przekonywali korporacje, iż nadszedł czas, aby zmienić zasady tworzenia wartości tak, aby celem był już nie tyle sam zysk, lecz tzw. wartość ekonomiczno-społeczna, w skrócie określana jako CSV (Creating Shared Value).

Jak to się stało, że nobliwi specjaliści od „maksymalizacji zysków” i magazyn czytany przez top menedżerów poświęcili tyle miejsca krytyce systemu, dzięki któremu się utrzymują? Wyjaśnienia dostarczyli sami autorzy: Od paru lat biznes coraz częściej jest postrzegany jako główna przyczyna problemów społecznych, ekologicznych i gospodarczych. Istnieje powszechne przekonanie, że firmy prosperują kosztem większych społeczności. Co gorsza, im więcej firm zaczyna przyswajać sobie ideę społecznej odpowiedzialności, tym bardziej obwinia się je o społeczne zaniedbania. Poparcie społeczeństw dla biznesu spadło do poziomów nienotowanych w najnowszej historii. Nadszarpnięte zaufanie do korporacji skłania przywódców politycznych do wprowadzania rozwiązań osłabiających konkurencyjność i hamujących wzrost gospodarczy.

Strach przed interwencją państwa i nadmierną – zdaniem przedsiębiorców – regulacją od dawna był motorem dla tworzenia koncepcji z obszaru tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu. Faktem jest, że wiele państw istotnie zaostrzyło kontrolę rynku w ramach pokryzysowych środków naprawczych. W sytuacji, gdy krytyka kapitalizmu stała się powszechna, a dotychczasowe metody nadawania korporacjom „ludzkiej twarzy” okazały się niewystarczające i nieadekwatne, ekspertom od zarządzania nie pozostało nic innego, jak wyjść z propozycją nowej teorii – uratować w ten sposób swoje poprzednie tezy i… tym samym także swoje posady.

Równie istotne, co głosy autorytetów od zarządzania, było aktywistyczne „przygotowanie”, jakie zagwarantowała fundacja Adbusters (Adbusters Media Foundation, wydająca magazyn o tej samej nazwie). Organizacja działająca od 1989 r., przy pomocy wyrazistych, chwytliwych haseł i współpracy z zaangażowanymi artystami, naukowcami i przedsiębiorcami od lat promuje działania na rzecz odejścia od nadmiernego konsumpcjonizmu i krytykuje amerykański kapitalizm, jak również podstawy neoklasycznej ekonomii. Przykładem ciekawej akcji w tej ostatniej sferze może być zainicjowany kilka lat temu program „Kick It Over”. Skierowany jest on do studentów ekonomii i ich nauczycieli, a polega na propagowaniu weryfikacji modelu nauczania przyjętego na uczelniach ekonomicznych, opartego na paradygmacie neoklasycznej szkoły chicagowskiej. W ramach projektu powstał manifest („Kick It Over Manifesto”), który studenci mogą wywieszać na swoich uczelniach, a także traktować jako punkt wyjścia do dyskusji na zajęciach. W manifeście czytamy: My, niżej podpisani, czynimy taki oto zarzut: wy, nauczyciele neoklasycznej ekonomii i absolwenci, dokonaliście gigantycznego oszustwa wobec świata. Twierdzicie, że zajmujecie się czystą nauką opartą na wzorach i regułach, podczas gdy wasza nauka jest nauką społeczną, z całą wrażliwością i niepewnością dla niej charakterystyczną. Oskarżamy was o udawanie kogoś, kim nie jesteście.[5]

To właśnie od akcji Adbusters rozpoczęła się oficjalna działalność ruchu Occupy Wall Street – po tekście zamieszczonym na stronie organizacji 13 lipca 2011 r. protestujący zaczęli gromadzić się w Nowym Jorku we wskazanym czasie. Czas na demokrację zamiast korpo-kracji […]. Zbierzmy w sobie odwagę, spakujmy nasze namioty i udajmy się na Wall Street 17 września w ramach zemsty.

Fundamenty buntu

Wszystkie wspomniane czynniki to jednak zjawiska wtórne. Ich istnienie ułatwiło przygotowanie gruntu pod ruch OM, jednak pierwotne przyczyny są inne. Za to, że tak wiele osób odnalazło się w hasłach głoszonych przez aktywistów koczujących w nowojorskim parku Zuccotti uważa się rosnące dysproporcje w dochodach zamożnych i ubogich, czyli pogłębiające się nierówności społeczne, które w USA są wyjątkowo duże – i niemal dwukrotnie większe niż w czołowych krajach Europy. Również trudny dostęp do systemów opieki zdrowotnej i edukacji – pozostających głównie w rękach prywatnego biznesu – stanowi gigantyczną barierę w podnoszeniu standardów życia. Ponadto w kraju, gdzie panuje mit, wedle którego dorobić może się każdy, jeśli odpowiednio ciężko na to pracuje i wykorzysta nadarzające się szanse, niezrozumiałe jest, dlaczego dochody pewnych grup – szefów dużych firm i banków – wzrastają nierównomiernie do zarobków innych.[6]

I choć nierówności w innych krajach, w których „odtworzono” Occupy Movement w lokalnych wersjach, nie są tak znaczne jak w Stanach Zjednoczonych, uniwersalność haseł OM wystarczyła, aby uruchomić mechanizmy protestu. Chwytliwe okazało się hasło „We are the 99%” – To my jesteśmy 99 procentami – odzwierciedlające statystyki nierówności w USA (1% Amerykanów ma dochody równe osiąganym przez pozostałe 99% obywateli), a zarazem bardzo uniwersalne.

Choć te hasła Occupy Movement, które zostały nagłośnione w mediach, mogą wydawać się bardzo ogólnikowe, to ruch posiada również bardziej sprecyzowane postulaty programowe. Pierwsze reakcje mediów, głównie konserwatywnych, w USA na pojawienie się namiotów w okolicy Wall Street były powierzchowne – koncentrowano się głównie na wyglądzie i zachowaniu co bardziej spektakularnych protestujących, ruch określano jako chaotyczny i nieskoordynowany, a także pozbawiony wyraźnej warstwy ideologicznej. Postulaty manifestantów ginęły w sztucznie kreowanym obrazie „zgromadzenia niedojrzałych awanturników”. W rzeczywistości ruch nie miał formuły anarchistycznej. Ciałem „zarządzającym” było Ogólne Zgromadzenie Miasta Nowy Jork – z jego inicjatywy ruch przyjął deklarację, zawierającą klarowne wyjaśnienie przyczyn protestu i bazowe postulaty (Deklaracja Okupacji Miasta Nowy Jork z dnia 29 września 2011 r.).

Deklaracja krytykuje m.in. takie praktyki, jak: dokonywanie eksmisji w wyniku braku spłaty kredytu i nielegalne przejmowanie hipotek, wspieranie przez rząd USA instytucji finansowych, wypłacanie niebotycznych premii szefom korporacji, nieprzestrzeganie praw pracowniczych i praw człowieka przez korporacje zatrudniające ludzi w krajach rozwijających się, sponsorowanie polityków przez lobbystów korporacji, patentowanie ważnych ze społecznego punktu widzenia osiągnięć naukowych (np. leków), prowadzenie działań wojennych w imię „demokracji” w innych krajach itd. Deklaracja jest zatem wyrazem ostatecznego protestu, bez wskazania konkretnych rozwiązań zasygnalizowanych w niej problemów.

Brak uszczegółowionych postulatów był w tym przypadku zamierzony. Część osób związanych z ruchem uważała, że podstawowa deklaracja wystarczy, argumentując, iż „postulaty zakładają stawianie jakichś warunków [w domyśle: których spełnienie odbędzie się w określonym czasie], a my nigdy nie ustaniemy”. Ta strategia tylko z pozoru może wydawać się nieprzemyślana. Jeśli jednak spojrzymy na efekty działania OWS – rozpoczęcie ogólnonarodowej debaty dotyczącej najważniejszych problemów społecznych i gospodarczych w USA oraz uruchomienie szeregu ważnych dyskusji w Europie i na świecie – widać, że już samo wskazanie konkretnych problemów, być może wcześniej nie akcentowanych tak silnie i niedostrzeganych przez opinię publiczną, doprowadziło do ważnej zmiany.

To właśnie te – uniwersalne, a przez niektórych określane jako „ogólnikowe” – hasła zaskarbiły OWS tylu zwolenników. W komentarzach pod jednym z artykułów opisujących wydarzenia na Wall Street, anonimowy internauta napisał coś, pod czym podpisać mógłby się prawie każdy: Nie jestem aktywistą i nie koczuję wraz z protestującymi na Wall Street, ale czuję, że są mi bliscy, bo podobnie jak ja i wielu Amerykanów wyczuwają, że coś jest nie tak z naszym systemem.

Pojawianie się ruchu Occupy Wall Street i jego szybka, międzynarodowa ekspansja zmusiły praktycznie wszystkich liczących się liderów politycznych i gospodarczych do ustosunkowania się wobec problemów sygnalizowanych przez OWS. Opinie, jak zwykle w takich sytuacjach, były podzielone, przy czym zdecydowana większość głosów (nie licząc Republikanów i konserwatystów, tradycyjnie nastawionych negatywnie do tego rodzaju ruchów) wyrażała jeśli nie poparcie, to choćby zrozumienie dla haseł protestujących. Nawet Barack Obama w oficjalnym przemówieniu wyraził szacunek dla protestujących i uznał, że przedstawiciele ruchu wyrażają frustrację znacznej części narodu. Jest ona naturalną konsekwencją kryzysu oraz poczucia, że państwo nie zapewnia dostatecznej ochrony swoim obywatelom.

Sami przedstawiciele finansjery z Wall Street okazywali mieszane reakcje – od entuzjazmu wobec ruchu i chęci dialogu, wyrażonej przez CEO Citigroup, Vikrama Pandita, do konwencjonalnych, neoliberalnych poglądów, wyrażanych m.in. przez burmistrza Nowego Jorku, Michaela Bloomberga. Ten ostatni straszył, że jeśli ludzie, którzy zatrudnieni są w sektorze finansów, który stanowi ogromną część naszej gospodarki, odejdą, nie będziemy mieli z czego płacić pracownikom zatrudnianym przez miasto ani za co sprzątać parków. Sceptycyzm wobec Occupy Movement zachował również Tony Blair (Ci, którzy krzyczą najgłośniej to niekoniecznie zawsze ci, którzy najbardziej zasługują na wysłuchanie), choć już John Vincent Cable, minister biznesu Wielkiej Brytanii, wyraził się o ruchu w sposób bardziej pozytywny: Mam sympatię dla odczuć, które za nimi stoją. Niektóre z ich postulatów nie są beznadziejne, ale nie o to chodzi. Sądzę, że [ruch] odzwierciedla poczucie, że niewielka grupa ludzi doskonale sobie radziła w czasie kryzysu, często niezasłużenie, podczas gdy spora grupa tych, którzy w żaden sposób się do kryzysu nie przyczynili, w tym samym czasie straciła.

Debata zapoczątkowana przez OWS toczy się do dzisiaj – w mediach, w wypowiedziach polityków, w analizach socjologów. Ruch nadal działa, choć już w mniej radykalnej formie. Nie okupuje ulic, ale w coraz większym stopniu okupuje umysły.

Technologie i ludzie

Rola nowych mediów, szczególnie portali społecznościowych w popularyzacji haseł ruchu Occupy Wall Street jest nie do przecenienia, choć należy z dystansem podchodzić do opinii uznających jedynie to narzędzie za klucz do sukcesu aktywistów. Jak zauważył wspomniany Kurt Andersen: Media społecznościowe i smartphony nie zastąpiły więzi społecznych i bezpośrednich kontaktów, ale ułatwiły je i pomogły je w szybkim tempie zmienić, umożliwiając protestującym bardziej zwinną mobilizację oraz efektywne komunikowanie się między sobą i ze światem.

W przypadku Occupy Wall Street dostępna technologia została zastosowana z pewnością w sposób maksymalnie efektywny. Pierwszy sygnał pochodzący ze strony Adbusters, dający znak do rozpoczęcia okupacji w ustalonym terminie, rozprzestrzenił się błyskawicznie za pomocą Twittera. Occupy Wall Street zaistniało wkrótce w serwisie Facebook, aby ze swojego fanpage’u prowadzić dalsze działania nawołujące do przyłączenia się do protestu. Niedługo potem z tych samych narzędzi skorzystały pojawiające się lokalne odłamy w innych miastach Ameryki, a za nimi także w innych krajach. Ruch stworzył również własną stronę, filmowe relacje z okupowanych terenów można było oglądać na żywo w streamingu, dzięki czemu informacje o tym, co dzieje się na miejscu, docierały w czasie rzeczywistym, a sieci społecznościowe umożliwiły kontaktowanie się członków ruchu w każdym miejscu i czasie.

Sama technologia nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie ludzie, którzy ją zastosowali i skorzystali z niej w odpowiednim czasie. Szczególnie ważne w przypadku OWS jest nazwisko Tima Poola – młodego aktywisty i reportera, który przy pomocy kamery i serwisu umożliwiającego streaming (Ustream) relacjonował wydarzenia na Wall Street od początku akcji. Pool z zaangażowaniem filmował okupację, niekiedy nawet przez 20 godzin dziennie. Sfilmowane przez niego pierwsze godziny funkcjonowania okupacji obejrzało na bieżąco ponad 20 tys. osób i 250 tys. indywidualnych użytkowników w ciągu pierwszego dnia, a jego materiał retransmitowały liczne serwisy informacyjne.

Dziś, po upływie pewnego czasu, przedstawiciele ruchu myślą już o bardziej zaawansowanej technologii – ogłosili nawet plany stworzenia alternatywnego serwisu społecznościowego, takiego, który umożliwiłby kontakt jedynie między zaufanymi użytkownikami i zmniejszył niebezpieczeństwo demaskowania planowanych działań przez media i osoby działające przeciwko ruchowi. Postulowana w deklaracji niechęć wobec kontroli i nieszanowania prywatności jednostek znajduje zatem odzwierciedlenie w planowanych modyfikacjach narzędzi.

Iść za ciosem

Każdy ruch społeczny po fazie wzmożonej aktywności, która w przypadku OM przypadła na końcówkę 2011 r., staje przed pytaniem o przyszłość – czy i jak kontynuować działania? Jak wykorzystać potencjał i zmobilizowane społeczeństwo? W przypadku Occupy Wall Street sprawa wygląda całkiem nieźle. Jak zauważył jeden z amerykańskich publicystów, nie ma nic złego w tym, jeśli dany ruch chce zmieniać system i robi to wszystkimi sposobami – także „od wewnątrz”. Tak też zaczyna działać OWS. Kilka tygodni temu część OM o nazwie Occupy The SEC (U.S. Securities and Exchange Commission) przedstawiła 325-stronicowy dokument: list zawierający konkretne, merytorycznie klarowne i doskonale opracowane propozycje reform, które mogą usprawnić działania systemu finansowego w Stanach. Tak wysublimowanego i zaawansowanego działania nikt się po OWS nie spodziewał, jednak propozycje przedstawione przez ten szczególny odłam ruchu zostały uznane za całkowicie zgodne z „zasadami sztuki”. O poparcie ruchu walczą demokratyczne frakcje polityczne, zwłaszcza środowisko związane z Obamą, póki co jednak OWS konsekwentnie trzyma się z dala od polityki.

Przypisy

[1] G. Petriglieri, Occupy Wall Street is not a machine. It’s a work of art, INSEAD Knowledge 2012, http://knowledge.insead.edu/INSEAD-knowledge-occupy-wall-street-111216.cfm
[2] K. Andersen, The Protester, „Time”, 14.12.2011 r.
[3] J.C. Bogle, Dość. Prawdziwe miary bogactwa, biznesu i życia, PTE 2009, ss. 24-25.
[4] M.E. Porter, R.M. Kramer, Tworzenie wartości dla biznesu i społeczeństwa, „Harvard Business Review Polska”, maj 2011 (tekst oryginalny ukazał się w anglojęzycznej wersji magazynu w marcu 2011).
[5] http://kickitover.org/download/23/kick-it-over-manifesto
[6] Zob. T. Zalewski, Koniec mitu pucybuta, „Polityka”, nr 8, 2012.
[6] G. Petriglieri, Occupy Wall Street is not a machine. It’s a work of art, INSEAD Knowledge 2012, http://knowledge.insead.edu/INSEAD-knowledge-occupy-wall-street-111216.cfm
[6] K. Andersen, The Protester, „Time”, 14.12.2011 r.
[6] J.C. Bogle, Dość. Prawdziwe miary bogactwa, biznesu i życia, PTE 2009, ss. 24-25.
[6] M.E. Porter, R.M. Kramer, Tworzenie wartości dla biznesu i społeczeństwa, „Harvard Business Review Polska”, maj 2011 (tekst oryginalny ukazał się w anglojęzycznej wersji magazynu w marcu 2011).
[6] http://kickitover.org/download/23/kick-it-over-manifesto
[6] Zob. T. Zalewski, Koniec mitu pucybuta, „Polityka”, nr 8, 2012.

Autorzy