Artykuł ekspercki

O tym, jak rok bez papieru toaletowego w Nowym Jorku ma się do tygodnia bez swiatła w warszawskiej lodówce

6 maja 2013

Autorka: Magdalena Piwkowska

Relacja z tury pilotażowej eksperymentu „Tydzień inny niż wszystkie”. „Tydzień inny niż wszystkie” to nazwa projektu, zakładającego kilkudniową zmianę stylu życia w kierunku ograniczenia swojego negatywnego wpływu na środowisko.

Pomysł jest kontynuacją projektu, którego na większą skalę podjął się wraz z rodziną Colin Beaven, nowojorski dziennikarz i pisarz. Jego celem było wyzerowanie emisji CO2 poprzez rezygnację z: elektryczności (choć z wyjątkiem na laptopa z którego prowadził blog); komunikacji spalinowej (zamiana na rower, rikszę, hulajnogę); zakupów (poza żywnością lokalną i sezonową kupowaną na targowiskach); „wytwarzania” śmieci (z wyjątkiem na odpady organiczne w domowym kompostowniku); czy używania papieru, w tym toaletowego. Wydawać by się mogło, że to największa zdobycz cywilizacyjna naszych czasów, z której zrezygnowali – na co wskazują nagłówki artykułów na temat jego projektu w poważnych mediach The Year Without Toilet Paper [1] w The New York Times czy US family tries life without toilet paper [2] w BBC News… Nie pozwólmy jednak rocznych wysiłków całej rodziny Colina sprowadzić do kwestii papieru toaletowego.

Efektem rocznego eksperymentu jest m.in. film dokumentalny No Impact Man: The Documentary (reż. Laura Gabbert, Justin Schein) [3], książka o zupełnie nieminimalistycznym tytule No Impact Man: The Adventures of a Guilty Liberal Who Attempts to Save the Planet, and the Discoveries He Makes About Himself and Our Way of Life in the Process [4] oraz organizacja non-profit No Impact Project, której celem jest propagowanie idei życia mniej konsumpcyjnego, bardziej ekologicznego, silniej związanego z lokalną społecznością i miejscem zamieszkania [5].

POLSKIE PRAKTYKI

Wpływ tego „człowieka bez wpływu” dociera także do Polski za pośrednictwem Fundacji Sendzimira, która we współpracy z Forum Odpowiedzialnego Biznesu organizuje wraz z No Impact Project wspomniany Tydzień, inny niż wszystkie. Eksperyment życia „bez wpływu” przez tydzień (a raczej 7 dni + 1) rozpoczął się 5 maja i do udziału w nim zaproszeni są wszyscy zainteresowani [6]. Ja wraz z mężem i roczną córką brałam udział jeszcze w fazie pilotażowej projektu (w kwietniu 2013 roku), testując przewodnik do projektu, a relację z każdego dnia umieszczałam codziennie na swoim blogu, poświęconym tematyce ekologicznej [7].

W fazie pilotażowej, oprócz nas udział brały także inne osoby zainteresowane tematyką projektu. Ich relację śledziłam z niesamowitą radością, bo otuchy dodawała mi świadomość, że ludzi, którym „się chce” jest więcej.  W chwilach zwątpień zaglądałam w nowo poznane miejsca w sieci czerpiąc inspiracje do działania [8].

Przewodnik towarzyszący eksperymentowi przewidywał niwelowanie wpływu w zaproponowanej na dany dzień płaszczyźnie, np. poniedziałek był dniem bez „produkcji” śmieci, wtorek – czasem ograniczania indywidualnego transportu spalinowego, środa – dniem jedzenia lokalnego i sezonowego, w czwartek – minimalizowaliśmy użycia energii elektrycznej, w piątek – oszczędzaliśmy wodę, sobota była dniem wolontariatu i wreszcie niedziela – „eko labą”.

Wychodząc z przekonania, że żyjemy zdecydowanie ekologiczniej niż wszyscy, których znamy osobiście (a co okazało się nieprawdą), bardzo chętnie wzięliśmy udział w tym eksperymencie, traktując go trochę jako grę, której zasady przyjdzie nam łatwo zachowywać. Postanowiliśmy także, dla podwyższenia poprzeczki, wprowadzić wszystkie zasady poszczególnych dni jednocześnie. W efekcie, już od wprowadzającej niedzieli, przestaliśmy używać windy (co oznaczało m.in. znoszenie wózka i córki z piątego piętra), używaliśmy świec zamiast żarówek, rozszerzyliśmy zasadę lokalności naszego pożywienia ograniczając drastycznie spożycie kawy i herbaty, nie uruchamialiśmy auta nadaremno, itd. Jak się okazało, ambicje mieliśmy większe niż wytrwałość, a rozpoczęcie z wysokiego C szybko wyczerpało nasz entuzjazm.

Relację z naszych wysokich upadków i niskich wzlotów można przeczytać na moim blogu. W tym natomiast miejscu chciałabym raczej podzielić się refleksjami, które się zrodziły podczas tego okresu.

NADGORLIWOŚĆ CZY ZAANGAŻOWANIE, KTÓRE PRZESZKADZA?

Nie przez przypadek na początku tekstu wspomniałam o papierze toaletowym, który na rok wyeliminowali z użytku inicjatorzy eksperymentu. Na pewno prowokacyjne tytuły artykułów przyciągnęły nawet niezainteresowanych tematem czytelników do przeczytania materiału, poznania szalonej rodziny, wyrobienia sobie jakiejś opinii o zasadności ich wyrzeczeń. Nasuwa się jednak zasadnicze pytanie: czy taki akt ma jakiekolwiek znaczenie w skali globu? Z perspektywy papieru toaletowego, a raczej jego braku, łatwo strywializować ich roczny wysiłek do poziomu ekologicznego obłąkania. My aż tak spektakularnie nie postąpiliśmy. Pozostaliśmy przy naszym makulaturowym papierze. Mieliśmy jednak także swój „bezsensowny” znak rozpoznawczy naszego tygodnia, mianowicie wyjęcie żarówki z lodówki. Na jej wyłączenie nie mieliśmy odwagi (choćby z powodu dużej ilości mrożonych produktów), symbolicznie więc chcieliśmy zmniejszyć jej pobór energii.  Co ciekawe, okazało się zresztą, że w lodówce zamontowana była bardzo szybko nagrzewająca się żarówka, co jest zaskakujące w urządzeniu chłodniczym, gdy rynek oświetleniowy ma całe spektrum nowocześniejszych (i droższych dla producenta) rozwiązań.

Czy wyjęcie żarówki było bez sensu? Usłyszane komentarze pozwalają tak mniemać i patrzeć na wszystkie działania, które podjęliśmy w ciągu tygodnia przez ten pryzmat. Z drugiej jednak strony, czemu coś tak „nieistotnego” wywołuje negatywny odbiór obserwatorów? Bo uderza w ich przyzwyczajenia? Przecież nie chodzimy po domach i nie wyjmujemy nikomu żarówek z lodówek, czemu więc ciemność w naszej komuś przeszkadza? Nadal tego nie rozgryzłam…

EFEKT NIEPLANOWANY:
brak żarówki w lodówce ograniczył podjadanie w nocy. Zimna ciemność niczym ciekawym nie kusiła. Powinni to zalecać w każdej diecie.

NIE WYLAĆ DZIECKA Z KĄPIELĄ, CZYLI O TYM, ŻE SŁABA ŻARÓWKA NIE POWINNA PRZYĆMIĆ TEGO, CO ISTOTNE

Jeśli popatrzeć na nasz Tydzień, inny niż wszystkie tylko poprzez pryzmat działań tak małych jak wyjęcie wspomnianej żarówki z lodówki czy mycie podłogi wodą po kąpieli dziecka, obserwatorom wydać się może, że dla środowiska nadal są to działania bez znaczenia. Kłócić się z tym nie zamierzam, ponieważ główny sens tego tygodniowego ćwiczenia dostrzegam w trzech głównych kwestiach:

Po pierwsze: w zmianach korzystnych dla uczestników, czyli nas samych.

Dyscyplina, kreatywność, oszczędność, rozwaga w zakupach, więcej ruchu (rezygnacja z windy i auta), więcej snu, więcej czasu na czytanie (podróże komunikacją), zdrowsza dieta oparta na produktach lokalnych czy wreszcie dobra zabawa. A wszystko za darmo i bez szkody dla środowiska.

Po drugie: w zwróceniu uwagi na naprawdę istotny problem, jakim jest rosnąca wraz ze stopą życia ilość śmieci.

Bezdyskusyjnym jest, że ograniczenie ilości śmieci, które „wytwarzamy” ma znaczenie dla środowiska. Właśnie od takiego zadania zaczyna się cały tydzień i jest ono rozciągnięte na każdy kolejny dzień trwania projektu. Pomóc ma w tym następujące ćwiczenie: przez niedzielę – wprowadzającą do całego tygodnia, należy wrzucać wszelkie odpadki (także te, które zużywamy poza domem) do jednego worka, a następnie po całym dniu przeanalizować, co nadaje się do recyklingu, co jest organiczne, a co trafi po prostu na wysypisko. Przewodnik podpowiada nam, że większość śmieci, czyli opakowań pochodzi od rzeczy, które służą nam krócej niż 10 minut i zachęca do zastąpienia ich alternatywnymi produktami. I tak: kupowanie pojedynczo zapakowanych warzyw czy owoców w wielkich sklepach łatwo zamienić na zakupy na targowiskach czy w małych sklepikach, gdzie możemy je pakować do swoich toreb; jednorazowe pieluchy, chusteczki czy waciki można bez trudu zamienić na wielorazowe; jednorazowe golarki można zastąpić golarką elektryczną lub w wersji hard – brzytwą, która posłuży latami lub zastosować depilację cukrem (!). Sposobów jest naprawdę setki, a własna pomysłowość lub Internet dają szerokie spektrum do działania.

Po trzecie: w podkreślaniu, że Tydzień ma na celu nie tylko zmniejszenie negatywnego wpływu na środowisko, ale także zwiększenie pozytywnego na swoje otoczenie.

W tym celu służy zachęta do podjęcia działania wolontariackiego na rzecz lokalnych potrzeb. Przewodnik zresztą w świetny sposób przedstawia szeroki wybór działań, których można się podjąć w zależności od zainteresowań, talentów czy zasobów czasowych i materialnych. Niesamowicie podoba mi się optyka odwrócenia się od konsumpcji a skierowania w miejsca i do ludzi, którzy nie potrzebują naszych pieniędzy, ale naszej obecności. I mimo, że w teorii wiem o tym wszystkim, to dopiero udział w Tygodniu, dał mi inspirację do podjęcia osobistych działań.

EKO PUŁAPKI

Chcąc ograniczyć zużycie energii, używaliśmy wieczorami wielu świec różnego rodzaju. Sądzę, że żadna z nich nie miała nic wspólnego z zerowaniem naszego wpływu na środowisko. W końcu ropopochodna parafina spalając się także emituje dwutlenek węgla, a i przy produkcji świec także została zużyta energia i surowce. Czy ktoś w ogóle jest w stanie rzetelnie wyliczyć, co rzeczywiście jest korzystniejsze dla środowiska? Włączenie światła czy spalanie świec? A jeśli tak, to ilu? Świece z wosku pszczelego nie zyskałyby akceptacji wegan, choć byłyby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. U nas tymczasem spalaliśmy same eko-porażki: duże zapasy z dawnych lat świeczek typu tea-light – światła z nich niewiele, używać trzeba więc wielu na raz, starczają na jeden wieczór, a metalowa foremka po nich trafia bezużytcznie do śmieci; specjalnie kupione olejowe wkłady do zniczy – starczają na długo, ale światła też z nich niewiele za to plastiku całe mnóstwo (z pokrywką plus foliowe opakowanie na trzypak!).

EFEKT NIEPLANOWANY:
brak światła elektrycznego przyspieszał kładzenie się spać a rano pozwalał docenić coś tak cudownie oczywistego, jak światło słoneczne.

WIĘCEJ ŚWIATŁA!

To właśnie ograniczenie światła elektrycznego wieczorami podcinało nam skrzydła. Pierwszy dzień bez był zabawny, każdy kolejny już coraz mniej. Nie wytrwaliśmy w świetle świec do końca tygodnia. Choć pierwsze dni przyniosły wspomniany niezamierzony efekt wczesnego chodzenia spać, już w kolejne, kiedy włączaliśmy światło znów wydłużaliśmy czas naszej aktywności. A wczesne chodzenie spać mogłoby się stać przecież zdrowym nawykiem. Mogłoby, ale tydzień to jednak za mało, aby zmienić swój dotychczasowy tryb życia, zwolnić i odpuścić na tyle, aby kłaść się spać 3 godziny wcześniej niż zwykle. Nam wydawało się, że za dużo tracimy w ten sposób. Teraz, gdy o tym myślę, zastanawiam się, czy nie straciliśmy szansy na spokojniejszy tryb życia? Może jednak warto było odpuścić, nawet na ten jeden tydzień i spróbować żyć bez wewnętrznego imperatywu, że jeszcze tyle trzeba zrobić? W tym temacie mąż przyniósł z pracy historię znajomego, który latem w wielkim mieście sypia na balkonie, przez co budzi się niedługo po tym jak wschodzi słońce i wcale nie czuje z tego powodu niewyspania. Wręcz przeciwnie, utrzymuje, że to właśnie przez ten okres ma najwięcej energii. Życie w mieście naprawdę skutecznie odcięło nas od takiego naturalnego rytmu dnia. Także dzięki kawie, która pozwala wykrzesać z nas pobudzenie nawet w porach wskazanych na spoczynek.

EFEKT NIEPLANOWANY: okazuje się, że światło świec pozwalił rozwiązać problem bałaganu w mieszkaniu. Z jednej strony przy świecach ciężko było sprzątać (w ciągu dnia nie mamy na to czasu), z drugiej jednak bałagan stawał się prawie niewidoczny.

WARTO ROZMAWIAĆ

Nasz udział w projekcie sprowokował i wciąż prowokuje podczas spotkań do rozmów na temat ekologii, konsumpcjonizmu, szybkiego tempa życia, zdrowego żywienia, ograniczania mięsa w diecie, itp. Każda z tych rozmów wnosi coś ciekawego do naszego życia, gruntuje a czasem podważa wybór naszego postępowania – w każdym razie prowadzi do rozwoju a nie stagnacji w naszych światopoglądach. I choć zawsze zarzekamy się, że nie chcemy nikogo zmieniać, gdzieś tli się w nas nadzieja, że prowokujemy później kolejne rozmowy a może nawet zmiany nawyków u innych.

Czy warto było wziąć udział w eksperymencie? Zdecydowanie tak! Zawsze warto się zbuntować i zrobić inaczej niż większość. Sprawdzić siebie, swoją wytrwałość, skonfrontować swoje poglądy z innymi, pogłówkować, pokombinować, poszukać innych niż oczywiste rozwiązań (np. jak zastąpić coś, co zwykle kupujemy) czy wreszcie częściej zadawać sobie pytanie: czy ja naprawdę tego potrzebuję czy tylko wmówiono mi tę potrzebę? I uważnie obserwować, czy kupowanie mniej i używanie mniej zamieniło się w coś więcej niż tylko ciemność w lodówce.

Autorka: Magdalena Piwkowska – blogerka prowadząca 3poziomy.blogspot.com – blog poświęcony kwestiom ekologicznym, w którym przedstawiam 3 poziomy niwelowania swojego szkodliwego wpływu w danej kwestii: dla leniwych, chętnych do zmiany nawyków oraz oddanych sprawie. W czasowo zawieszonym życiu zawodowym pracownica wielkiej korporacji analizująca rynek dóbr szybkozbywalnych.

[1]http://www.nytimes.com/2007/03/22/garden/22impact.html?pagewanted=1&_r=0&ei=5070en=37d113fa8f818cee&ex=1188100800

[2]http://news.bbc.co.uk/2/hi/americas/7000991.stm

[3]http://www.imdb.com/title/tt1280011/

[4]http://www.amazon.com/No-Impact-Man-Adventures-Discoveries/dp/0312429835

[5]http://noimpactproject.org/

[6]https://odpowiedzialnybiznes.pl/pl/praktyka-csr/aktualnosci/srodowisko.html?id=6832

[7]http://3poziomy.blogspot.com/

[8]np.http://zielonawsrodludzi.blogspot.com/, http://ekostyl.blogspot.com/, http://rosa-robito.blogspot.com/

Autorzy